Opowiadania
„Strach ma wielkie oczy” – u dentysty
Znowu kolejna wizyta u dentysty…
Już w drzwiach wejściowych spostrzegam przerażająco białe ściany. Na jednej z nich wisi plakat reklamujący pastę do zębów. Dookoła stołu są poustawiane śmieszne, plastikowe, czerwone krzesełka. Zdenerwowani pacjenci czekają na swoją kolejkę. Ja też bardzo boję się dentysty. Ruda pani w białym fartuchu zaprasza mnie do środka i pyta o nazwisko. Jestem tak przejęty, że nie wiem, co odpowiedzieć. Czuję się strasznie, ale wiem, że nie mogę stchórzyć i uciec. W końcu jestem już szóstoklasistą, a zdrowe zęby są bardzo ważne. Kiedy siadam na wygodny fotel dentystyczny, zapominam o wszystkim. Dźwięk narzędzi i przyjemny głos pani ośmielają mnie. Okazuje się, że moja wizyta trwa zaledwie kilka minut i wcale nie jest nieprzyjemna.
Obiecuję sobie, że następnym razem będę odważniejszy. Teraz już wiem, że „strach ma wielkie oczy”.
Dagmara
Bohater literacki, z którym chętnie spędzę wakacje
Wakacje to dla wszystkich uczniów upragniony czas wypoczynku. Snujemy wtedy plany, kogo chcielibyśmy do siebie zaprosić. Odpowiedzią na pytanie o bohatera literackiego, z którym chętnie spędzę wakacje jest mój niezwykły sen. Pewnej letniej nocy śniło mi się, że przyjechał do mnie Zenek Wójcik, bohater mojej ulubionej powieści, pt. „Ten obcy” Ireny Jurgielewiczowej. Książkę tę czytałem, będąc jeszcze w szkole podstawowej i wywarła ona na mnie ogromne wrażenie. Szczególnie poruszyły mnie losy tytułowej postaci, stad zapewne te niecodzienne spotkanie z Zenkiem. A wszystko zaczęło się tak…
Właśnie mama wołała mnie na obiad, gdy nagle usłyszałem dzwonek do drzwi. Poszedłem je otworzyć i nagle ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem wysokiego, szczupłego bruneta o gęstych włosach i ciemnych, łagodnych oczach. Miał około lat czternastu. Spoglądał na mnie lekko zawstydzony. Po chwili powiedział:
- Jestem Zenek Wójcik. Czy mój wujek, Antoni Janica, rozmawiał z twoją mamą, że będę waszym gościem?
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Wszystko wydawało mi się nieprawdopodobne, zaczarowane. Czułem się zmieszany, na szczęście mama, usłyszawszy naszą rozmowę, wybiegła z kuchni i przywitała Zenka. Wyjaśniła mi, że chłopiec zostanie z nami przez całe wakacje, ponieważ jego wujek – inżynier- wyjechał budować most w Warszawie. Byłem uradowany, gdyż wiedziałem, że z Zenkiem nie będę się nudził. Początkowo chłopiec niechętnie ze mną rozmawiał, był bardzo skryty i tajemniczy- zupełnie jak ja. Też jestem nieśmiały i niechętnie nawiązuję kontakty. W przeciwieństwie do niego mam kochającą rodzinę, a bohater miał trudne dzieciństwo. Jego ojciec, który był alkoholikiem, nie kochał go, bił, poniżał. Nie jest zapewne łatwo zapomnieć o takich przeżyciach. Postanowiłem, że będę bardzo wyrozumiały i na początek pokazałem mu nasz gaik lipowy. Zenkowi bardzo się tam podobało. Ptaki przepięknie śpiewały, brzęczały pszczoły, a wszędzie pachniało świeżym powietrzem. Nastolatek zaczął w ciszy nadsłuchiwać ćwierkania kosa i stukotu dzięcioła. Szczególne wrażenie wywarło na nim małe bagienko, w którym pluskały się żaby. Ustaliliśmy, że jutro weźmiemy wędki i wybierzemy się na ryby, a potem pokażę mu swoją okolicę. Szybko zauważyłem, że bohater jest niezwykle zwinny, stanowczy i uparty, co bardzo mi imponowało.
Zenek opowiedział mi, że kocha przyrodę i zwierzęta, umie rozpoznać większość gatunków ptaków. Niestety, mieszkając w mieście, musiał przyzwyczaić się do hałasu, spalin samochodowych i dymu z fabryk. Lubi podróżować i zwiedzać ciekawe miejsca.
- Ten chłopiec ma takie same zainteresowania jak ja! – pomyślałem.
Bohater powiedział mi, że koresponduje z Ulą Zalewską, która nadal mieszka w Olszynach i kiedyś na pewno odwiedzi także pozostałych przyjaciół - Pestkę Ubyszównę, Mariana Pietrzyka i Julka Milera. Po powrocie do domu bawiliśmy się z moim psem Reksem. Rzucaliśmy mu gumową piłkę, którą zwierzak natychmiast nam przynosił i czekał na nagrodę. Zenek nauczył mnie posługiwać się kompasem, a ja mojego gościa obsługiwać komputer i grać w piłkę. Razem wspaniale spędzaliśmy czas, gdyż Zenek okazał się serdecznym przyjacielem.
To, co dobre, szybko się kończy, dlatego, gdy obudziłem się, nie mogłem uwierzyć, że to tylko sen. Spośród różnych ciekawych postaci literackich właśnie z Zenkiem chciałbym spędzić wakacje. Wtedy mój sen stałby się rzeczywistością. Poza tym, jesteśmy do siebie podobni - obydwaj spokojni, uparci, odważni, kochający zwierzęta i przyrodę. Zenek potrzebuje dobrego przyjaciela i zasługuje na zaufanie.
Kuba
Wyprawa w góry
Chciałbym opowiedzieć o niesamowitej przygodzie, która przydarzyła się mojej rodzinie podczas wyprawy w góry. Nikt wówczas nie spodziewał się, że sprawy tak potoczą…
Pewnego razu postanowiliśmy z dziadkiem i siostrą, że pójdziemy na Śnieżkę. Pogoda dopisywała, słońce świeciło. Zabraliśmy potrzebne rzeczy i z samego rana wyruszyliśmy na wycieczkę. Oczywiście nie zapomnieliśmy o mapie, którą dziadek osobiście zapakował do plecaka. Towarzyszył nam również pies Ares, który wesoło wymachiwał ogonem. Szliśmy dłuższy czas, radośnie spoglądając przed siebie i zachwycając się przyrodą. Podziwialiśmy górski krajobraz i pokryte śniegiem skały, krzewy. Zachwyciliśmy się szemrzącym strumykiem, który pokonaliśmy skacząc po kamieniach. Siostra czule głaskała psa. Nagle dziadek sposępniał, bo dostrzegł, że pogoda gwałtownie się zmienia. Stanęliśmy przy drzewie, by zerknąć na mapę i ocenić nasze położenie. Do najbliższego schroniska było ponad pięć kilometrów. Doskonale wiedzieliśmy, że musimy się spieszyć, by dotrzeć na czas. Strasznie się baliśmy, z minuty na minutę robiło się coraz ciemniej, zrywał się gwałtowny wiatr i podrywał śnieg z ziemi. Byliśmy bardzo zmęczeni, gdyż wcześniej nie zrobiliśmy odpoczynku. Siostra rozpłakała się, bo nogi odmawiały posłuszeństwa, a sytuacja wyglądała coraz groźniej. Próbowałem dodać jej otuchy i zacząłem nucić piosenkę. Dziadek uśmiechnął się do mnie, gdyż w oddali zobaczyliśmy światełko. To taternicy wyszli nam na spotkanie, gdyż dziadek wcześniej poinformował ich o naszej wyprawie. Na ich widok ogarnęła nas niesamowita radość. Dotarliśmy do schroniska prawie w ostatniej chwili. Napiliśmy się gorącej herbaty i ogrzaliśmy przy ognisku.
Wyprawy w góry nigdy nie zapomnę. Cieszę się, że bezpiecznie wróciliśmy do domu. Do tej pory mam przed oczami przerażonego dziadka, który spogląda na mapę, zatroskany o nasz los.
Dominika
Daj szansę!
Pewnego razu do szkoły Mikołajka, bohatera mojej lektury, przyjechał pan minister. Na wieść o samej wizycie tak znakomitego gościa wszyscy byli wystraszeni.
Pani nauczycielka uprzedziła wszystkie dzieci, aby były grzeczne i najlepiej się w ogóle nie odzywały. W przeciwnym razie spotka je surowa kara. Tym razem uczniowie postanowili posłuchać swej pani. Minister okazał się być miłym, starszym człowiekiem, lubiącym żarty. Podczas wizytacji wyczuł, że atmosfera w klasie jest nerwowa. Postanowił rozładować napięcie, opowiadając dowcipy. Niestety, nikt się z nich nie śmiał, bo dzieci miały zakaz. Trochę zaniepokojony postanowił przepytać uczniów z geografii, a dokładniej z rzek Francji. Do odpowiedzi został poproszony najsłabszy Kleofas, który miał ogromne problemy z nauką. Chłopiec strasznie się zarumienił i zaczął z ogromnym wysiłkiem myśleć, gdzie był z rodzicami na wakacjach. Po dość długim czasie, gdy wszyscy już myśleli, że nic nie odpowie, wykrzyknął, że pytana rzeka to Sekwana. Ta rzeka przepływa przez Paryż. Koledzy zaczęli mu bić brawa i cieszyć się z jego sukcesu. Pan minister długo zastanawiał się, czy jego zadanie nie było zbyt skomplikowane . Ale dla Kleofasa każde pytanie było trudne!
Ta przygoda bardzo mi się podobała, bo była interesująca i śmieszna. Nauczyłem się, że trzeba dać szansę nawet najsłabszemu uczniowi.
Kacper
Głupi dowcip
Pewnego słonecznego dnia Karol i Wojtek nudzili się w domu. Postanowili więc udać się do sklepu, by zrobić zakupy.
Karol sporządził listę potrzebnych rzeczy i poszedł z przyjacielem do pobliskiego „Polo marketu”. Chłopcy włożyli do koszyka masło, mleko, chleb i ser i zbliżyli się do kasy. Podczas wyjmowania zakupów na ladę, Wojtek wsunął przyjacielowi do kieszeni w kurtce czekoladę z orzechami. Całą scenę zauważył ochroniarz sklepu. Natychmiast podszedł do Karola i zaprosił go na zaplecze. Po przeszukaniu chłopca okazało się, że chciał ukraść czekoladę. Nastolatek strasznie zawstydził się. Nie rozumiał, dlaczego słodycze znalazły się u niego w kieszeni. Postanowił zadzwonić do mamy i wyjaśnić nieporozumienie, ale w tym czasie Wojtek rozpłakał się i przyznał, że chciał zrobić koledze dowcip. Zrozumiał, że źle postąpił. Zaczął przepraszać pana z ochrony i swojego przyjaciela. Obiecał, że nigdy już tak nie postąpi.
Pracownik sklepu wzruszył się łzami Wojciecha. Wypuścił chłopców do domu pod warunkiem, że nigdy nie będą robić sobie takich żartów. Pan wytłumaczył dzieciom, że takie zachowanie uznawane jest za kradzież. Nie wolno zabierać ze sklepu rzeczy bez zapłacenia za nie. Ta przygoda ich wiele nauczyła!
Ola
Kochane Tatry…
Pewnego razu Małgosia wybrała się z koleżanką na pieszą wycieczkę w Tatry. Pogoda dopisywała, słońce było wysoko, wiał tylko lekki, letni wietrzyk. Ubrały przewiewne ubrania– koszulki na krótki rękaw, czapki na głowę i luźne spodnie. Najważniejsze, że miały na sobie wygodne „adidasy. Dziewczynki radował widok wspaniałych, potężnych gór, cieszyły się pięknym krajobrazem srebrzystych skał i wdychały świeże powietrze. Jak miło…
Nagle Gosia oparła się o skałę. Zauważyła tzw. krzewinki szpalerowe, czyli drobne krzewinki o zdrewniałych, silnie przylegających do ziemi, płożących się łodygach. Rozpoznała wśród nich wierzbę alpejską. Niedaleko rósł brodawnik tatrzański, który głównie występuje w południowych, zachodnich i wschodnich Karpatach Miał prostą, bezlistną łodygę, wzniesioną, o wysokości kilku centymetrów.
- Jaka cudna roślina. Patrzy na mnie tak dumnie, jakby chciała powiedzieć: Nie zrywaj mnie! Ach, czuję się w górach wolna jak ptak.
- Nie przesadzaj. To tylko brodawik. Wyjmij mapę i zobacz, gdzie jesteśmy.
-Czy Ty nigdy nie możesz puścić wodzy fantazji, zapomnieć o całym świecie? Pomyśl, jak wspaniale wyobrazić sobie, że te zabytkowe ruiny za nami to pozostałości zamku, w którym mieszkała nieskazitelnej urody księżniczka?
-Wyjmij mapę i podaj mi wodę do picia z plecaka.
Ania posłusznie wyjęła rulon papieru i nakreśliła miejsce ich pobytu. Do domu wracały w milczeniu. Dziewczynki tak różnią się charakterami, że ich przyjaźń tego nie przetrzyma. A miało być tak wspaniale!
Ola
Chalin, 15.04.2013r.
Drogi Kolego!
Na początku listu serdecznie Cię pozdrawiam. Nie mogę doczekać się, kiedy do mnie przyjedziesz. Pokazałbym Ci piękny zbiór legend Artura Oppmana, który dostałem od babci. Chciałbym w tym liście zachęcić Cię do przeczytania jednej z nich – „Legendy o Bazyliszku”.
Marcinie, warto sięgnąć po tę książkę, ponieważ jest niezwykle ciekawa. Opowiada o dzieciach, które schodzą do piwnicy i tam zauważają potwora Bazyliszka. Był to niby kogut, niby wąż. Głowę miał kogucią z ogromnym purpurowym grzebieniem, a tułów pokryty czarnymi piórami, nogi kosmate, zakończone ostrymi pazurami. Ale najstraszniejsze były oczy potwora: wyłupiaste, mieniące się na czerwono i żółto. Według legendy zabijał on wzrokiem. Kiedy zaczniesz czytać, nie będziesz mógł się oderwać od tej książki. To mrożąca krew w żyłach historia!
Przyjacielu, nie zdradzę Ci zakończenia, bo chciałbym, żebyś sam doczytał, jak potoczą się losy dzieci. Jak sądzisz, czy ktoś pomoże im wydostać się z lochu Bazyliszka?
Na tym będę kończył. Gdy otrzymasz mój list, natychmiast idź do biblioteki i wypożycz wspomniany zbiór legend. W przyszłym tygodniu będziemy mieć ciekawy temat do rozmów o potworze Bazyliszku. Czekam na Twoją wizytę. Pozdrawiam.
Michał
Mój debiut teatralny
Moja przygoda z teatrem zaczęła się całkiem niedawno… W czerwcu tego roku wybraliśmy się na szkolną wycieczkę do teatru w Płocku. Chcieliśmy obejrzeć sztukę pt. „Szatan z siódmej klasy” na podstawie powieści Kornela Makuszyńskiego. Niezmiernie cieszyłem się z wyjazdu, gdyż po powrocie mieliśmy omawiać lekturę.
W sztuce teatralnej rolę głównego bohatera – Adama Cisowskiego - grał Maciej Stuhr, mój ulubiony aktor. Byłem bardzo ciekawy, czy i tym razem jego gra będzie doskonała. Usiadłem w pierwszym rzędzie, by z bliska obserwować występ. Nagle zgasło światło i odsłonięto kurtynę. Usłyszałam cichą muzykę i zauważyłem, że pierwszy akt będzie rozgrywał się w scenerii szkolnej. Na scenie pojawili się aktorzy. Z zapartym tchem oglądałem przedstawienie, publiczność biła gromkie brawa. Po pierwszej przerwie aktorzy zaprosili nas za kulisy sceny. Wtedy jeszcze nie sądziłem, że ktoś zwróci na mnie uwagę. Pan Maciej zaproponował, aby któryś z uczniów zagrał z nim w ostatnim akcie, ponieważ jego kolega, niechcący zwichnął nogę. Wszyscy patrzyli się na mnie, wiedząc o moim zainteresowaniu teatrem. Musiałem się zgodzić, bo występowanie z tak wspaniałym aktorem to ogromny zaszczyt. Założyłem ciemną perukę i kostium Staszka Burskiego, przyjaciela Adama Cisowskiego. Miałem do wypowiedzenia zaledwie kilka zdań, ale bałem się, że trema będzie silniejsza ode mnie. Po chwili byłem już na scenie. Strach szybko minął, a ja poczułem się „jak ryba w wodzie”. Pan Stuhr był bardzo zadowolony z mojej gry aktorskiej. Widzowie klaskali i prosili o aplauz.
Tej przygody nigdy nie zapomnę. W podziękowaniu od kierownika teatru otrzymałem bezpłatny wstęp na wszystkie premiery, które miały miejsce w czasie wakacji. Do dzisiaj trzymam w szufladzie biurka pamiątkę ze specjalną dedykacją od Macieja Stuhra. Chcę dalej rozwijać swój talent, by w przyszłości być sławnym aktorem.
Kuba
Moja przygoda z wybraną bohaterką filmową
Pewnego ranka obudził mnie deszczyk, który pukał w moje okno. Otworzyłam oczy i uświadomiłam sobie, że dzień nie będzie taki fajny, jak sobie zaplanowałam.
Aby nie pomyśleć o fatalnie zapowiadającym się dzionku, otworzyłam komputer i weszłam na moją pocztę emailową. Zauważyłam dziwny list, który był adresowany do mnie, lecz jego nadawcą była moja ulubiona postać filmowa Violetta. W liście było zaproszenie dla mnie, gdzie miałabym zagrać małą scenkę z ową bohaterką. Najpierw nie mogłam uwierzyć, a potem pomyślałam sobie, że to jednak nie jest stracony dzień, lecz wspaniały. Nawet deszcz padający za oknem wydawał się być piękny – tak byłam wtedy szczęśliwa. Za tydzień miałam spotkanie z Violettą i zagrałam z nią mały epizodzik. Na początku byłam bardzo spięta, lecz cała ekipa na planie bardzo mnie wspierała. Violetta była tak miłą osobą, że po nakręceniu owego epizodu zabrała mnie na lody i opowiedziała, jak ona jako bohaterka filmowa sobie radzi. Po wysłuchaniu jej powieści stwierdziłam, że jednak bardziej mi odpowiada moje życie. Osoba, która jest znana nie ma swojej prywatności, ja chcę ją mieć tak długo, jak to będzie możliwe. Nie wiem przecież, kim będę w przyszłości, może też za kilka lat zapragnę być znaną aktorką i będę sławna.
To był wspaniały epizod w moim życiu z ulubiona bohaterką filmową Violettą.
Oliwia
Nasze przedstawienie teatralne
W czerwcu ubiegłego roku przygotowaliśmy w szkole przedstawienie, pt. „Pinokio”. Na występ zaprosiliśmy wszystkich uczniów, nauczycieli i rodziców.
Przygotowania do wystawienia sztuki trwały prawie 3 tygodnie. Ja otrzymałem rolę głównego bohatera – Pinokia. Bardzo się starałem, żeby wypaść jak najlepiej. Mama przygotowała mi śmieszny strój pajacyka, a pani od polskiego zadbała o wystrój sali gimnastycznej. Codziennie spotykaliśmy się na próbach – recytowaliśmy i śpiewaliśmy piosenki. Aż w końcu nadszedł dzień przedstawienia. Moi rodzice usiedli w pierwszym rzędzie, by z bliska obserwować występ. Nagle zgasło światło i odsłonięto kurtynę. Usłyszałam cichą muzykę i wyszedłem na scenę. Miałem do wypowiedzenia zaledwie kilka zdań, ale bałem się, że trema będzie silniejsza ode mnie. Strach jednak szybko minął, a ja poczułem się „jak ryba w wodzie”. Widać było, że nasz występ wszystkim się podoba. Publiczność z zapartym tchem oglądała przedstawienie i biła gromkie brawa. Pani była bardzo zadowolona z mojej gry aktorskiej.
Tej przygody nigdy nie zapomnę. Być może w przyszłości będę sławnym aktorem.
Michał
Przy stole
- Tato, dlaczego zawsze, kiedy chcesz ze mną porozmawiać, każesz mi usiąść przy stole? Co jest w nim takiego wyjątkowego?
- Synku, to stół rodzinny, pierwsza rzecz, która znalazła się w naszym domu. Pamiętam ten dzień jak przez mgłę. Chciałem zrobić mamusi niespodziankę, więc jeszcze przed ślubem zabrałem się do budowania stołu. Starannie wykonałem najpierw „nogi”, by mebel miał mocne oparcie, trwałe podwaliny jak nasz związek z mamą. Na koniec przymocowałem wyheblowany, błyszczący blat, by żadna drzazga nie zraniła naszej rodziny.
- Tatusiu, chyba wiem, co chcesz mi powiedzieć. Tu wcale nie chodzi o zadrę, ale o nasze szczęście.
- Świetnie synku. Przy tym stole spotykamy się z rodziną, przyjaciółmi, sąsiadami. Codziennie zasiadamy, by zjeść śniadanie, obiad, kolację, ale i rozmawiamy – o naszych planach, marzeniach, problemach, tak jak teraz. Umacniamy nasze rodzinne więzi, jesteśmy dla siebie oparciem w trudnych chwilach, pociechą w nieszczęściu. Potrafimy też razem cieszyć się z sukcesów i śmiać się, chociażby z dowcipów.
- Pamiętam swoje urodziny. Byłem taki szczęśliwy, gdy zapraszałem gości do stołu. Niestety, zdmuchując świeczki z tortu, niechcący ubrudziłem się czekoladowa masą. Było wtedy śmiechu co nie miara.
- Synku, stół rodzinny to miejsce spotkań ludzkich serc. Pamiętam ostatnią Wigilię i stół nakryty lśniącym, białym obrusem, na którym dumnie z talerza spoglądał karp w galarecie. Mama miała w oczach łzy radości i wzruszenia, kiedy łamała się opłatkiem z dziadkiem. Wigilijny stół ich pojednał, ucichły spory, a w ich sercach zapanowała radość.
- Lubię, tatusiu, gdy mama uśmiecha się przy stole. Zupełnie tak, jakby chciała wiedzieć, czy smakuje nam zupa.
- Nie o obiad tu chodzi, synku, ale o nasze szczęście. O nasze szczęście… Mamy tyle wspomnień… Stół jest rodzajem pamiętnika, w którym zapisujemy historię życia naszej rodziny.
Maria Kosztowna
Przy stole
Już od najdawniejszych czasów zasiadamy przy stole. Codziennie spożywamy przy nim posiłki, rozmawiamy, odrabiamy lekcje. Ten mebel wiele razy pogodził naszych rodziców…
- Mamo, dlaczego odrabiamy lekcje, spożywamy posiłki i rozmawiamy akurat przy stole? – zapytał chłopiec.
- Michałku, przy stole ludzie zasiadali już w czasach Jezusa Chrystusa. Podczas ostatniej wieczerzy, na której spotkał się Jezus z dwunastoma apostołami, ustanowiono sakrament eucharystii. W kościele znajduje się ołtarz, przy którym ksiądz czyta nam Pismo święte i odprawia mszę. Przygotowuje symboliczny, wspólny posiłek – odpowiedziała mama.
- Aha, a dlaczego stół stoi na środku pokoju lub kuchni? Czy nie można by go ustawić na korytarzu lub w sypialni? – przekomarzał się Michał.
- Hm, ponieważ stół jest symbolem gościnności. Przecież wiesz, że gdy przychodzą do nas goście, to zawsze siadamy przy stoliku, a nie przy telewizorze. Zawsze „wykładamy karty na stół” – wytłumaczyła mama.
- A co to znaczy „wykładać karty na stół”? – z zainteresowaniem pytał Michaś.
- To znaczy ujawniać swoje zamiary, pokazywać swoje atuty – dodała mama.
- A Maciek, to pisze lekcje na kolanach, a nie na biurku i pani od polskiego mówi, że on pisze jak kura pazurem – powiedział syn.
- No widzisz, masz dowód na to, że warto pisać na stoliku – roześmiała się mama.
- I to najlepiej okrągłym - wtrącił chłopiec – bo wtedy wszyscy jesteśmy równi i nie muszę słuchać mądrych rad siostry – dodał.
- Okrągły stół to symbol dialogu i pojednania, także miedzy rodzeństwem.
- Uderz w stół, a nożyce się odezwą. Już wróciła Agata. Dziękuję mamusiu, że mi to wszystko opowiedziałaś. Jadę zaraz z tatą na ryby. Mogę? – zapytał grzecznie synek.
Kamila Jankowska
Życie na wsi wczoraj i dziś
Chciałbym napisać o życiu na wsi, jak było wcześniej i jak jest teraz. Zapewne uważacie, że posiadanie gospodarstwa jest łatwe. Mylicie się, jest wręcz przeciwnie, rolnictwo to bardzo trudna praca. Jednak w porównaniu do przeszłości, dzisiejsi „farmerzy” mają lepiej, o czym postaram się wszystkich przekonać.
W dawniejszych czasach ludzie pracujący na roli mieli rzeczywiście ciężko. Po pierwsze, nie było jeszcze ciągników ani kombajnów. Zaprzęgano konie do orki lub bronowania. Trzeba było sobie radzić, chodząc po polu za pługiem lub bronami od świtu do zmroku, pracując w słońcu i deszczu. Dzisiaj tata wsiada na traktor, włącza klimatyzację i słucha swojej ulubionej muzyki. Dzięki mechanizacji zaoszczędza wiele czasu, który może spędzić ze swoją rodziną.
Kiedyś gospodarz musiał wstawać bardzo wcześnie, gdyż budząc się późnym rankiem, nie zdążyłaby zrealizować planów na dany dzień. Nie mogł także pozwolić sobie na dłuższy odpoczynek. Codziennie trzeba było doić krowy, oprzątać zwierzęta, zajmować się ptactwem- kurami, kaczkami, gęśmi czy gołębiami. Kolejny argument jest taki, że obecnie częściej możemy pozwolić sobie „na wolne”, a nawet wyjechać na krótkie wakacje. Wszystko zależy od kierunku produkcji, dobrej organizacji pracy i naszego nastawienia do życia.
Po trzecie, zmieniły się wygody życia na wsi. Dawniej chaty rolników budowane były z drewnianych bali. Szpary pomiędzy nimi utykano słomą, suchą trawą lub mchem, by w zimie nie zmarznąć. Nie było bieżącej wody w kranie, ludzie musieli wyciągać ją wiadrami ze studni. Nastąpił w tym kierunku duży postęp techniczny. Rolnicy budują wspaniałe domy z pustaków, mają budynki gospodarcze, by przechowywać w nich zmodernizowany sprzęt rolniczy lub swoje plony. Wybierając się na wieś, nie zauważa się tak dużej różnicy między nią a miastem. Może tylko tą, że dookoła widać rozległe pola, cudowne lasy, niezmierzone pagórki i wszędzie czuć zapach świeżego powietrza.
Kacper Balcerowski
„Biwak nad jeziorem”
To był letni, piękny poranek. Dochodziła godzina ósma, gdy grupa harcerzy oczekiwała na autobus, który miał dowieźć ich na miejsce.
Właśnie tego dnia harcerze wyjeżdżali na biwak nad jezioro. Z oddali dostrzegli, że autobus zbliża się już w ich kierunku. Gdy tylko się zatrzymał, wszyscy wysiedli. Byli zadowoleni, że w końcu wyjeżdżają gdzieś sami, bez rodziców. Całą drogę rozmawiali i podróż minęła im bardzo szybko, chociaż trwała ponad dwie godziny. Gdy wysiedli, rozejrzeli się i skierowali wąską ścieżką w kierunku lasu. Po drodze spotkali starszą kobietę, która niosła torbę z zakupami. Postanowili jej pomóc. Po drodze dowiedzieli się,
że zmierza w tym samym kierunku. Szli przez las. Słońce przebijało się przez konary drzew, śpiewały ptaki i czuć było zapach sosen. Po wyjściu
z lasu kobieta podziękowała im, wzięła torbę i powiedziała, że dalej pójdzie sama. Dotarli na piękną, zieloną polanę. Zrzucili plecaki
i położyli się w trawie. Słońce mocno grzało. Leżeli tak dłuższa chwilę
i odpoczywali. Potem postanowili rozbić namioty. Gdy zadanie zostało wykonane, rozebrali się i wskoczyli do jeziora. Długo się kąpali. Woda była ciepła i nie chciało im się z niej wyjść. Jednak wzywały też obowiązki. Musieli nazbierać drewna, żeby wieczorem rozpalić ognisko. Szybko się
z tym uporali. Gdy w końcu rozpalili ognisko, zaczęło się ściemniać. Nagotowali sobie wody na herbatę, piekli chleb i kiełbaski. Miło było tak posiedzieć, popatrzeć na strzelające iskry i pośpiewać ulubione piosenki. Wieczór był bardzo ciepły i w ogóle nie chciało im się spać. W oddali dostrzegli błysk na niebie, po chwili grzmot. Nadciągała burza. Zerwał się silny wiatr i zaczęło padać. Ognisko zgasło, a oni schowali się w namiotach. Jednak wiatr był tak silny, że poprzewracał im namioty. W lesie nie mogli się ukryć, bo to było zbyt niebezpieczne. Zaczęli biec przed siebie,
bo zauważyli małe światełko w oddali. Po pewnym czasie światełko zgasło. Tylko błyskawice oświetlały im drogę. Znaleźli się w jakiejś zagrodzie. Pukali do drzwi, szarpali, ale nikt im nie otworzył. Schronili się w stodole. Ukryli się w miękkim sianie i czekali, aż burza się skończy. Nie mogli zasnąć. Dopiero nad ranem zrobiło się cicho. Wyszli na podwórko i zobaczyli małą, drewnianą chatkę, z której podczas burzy wiatr zerwał część dachu. Nagle przed domem pojawiła się kobieta, którą już wcześniej spotkali. Płakała
i była bardzo smutna. Harcerze zaczęli ją pocieszać. Powiedzieli, żeby się
o nic nie martwiła i przygotowała im ciepły posiłek. W jednej chwili
bez żadnego zastanowienia wzięli się za naprawę dachu. To była ciężka praca. Trwała kilka godzin. Gdy skończyli i zaczęli schodzić, to w tej samej chwili starsza kobieta zaczęła wołać ich na obiad. Najedli się do syta, a ona płakała i im dziękowała. Tym razem płakała ze szczęścia. Była bardzo wdzięczna, że jej tak pomogli. Potem pożegnali się, podziękowali za posiłek i ruszyli w stronę polany. Zebrali wszystkie rzeczy, które porozrzucał im wiatr w czasie burzy i postanowili wrócić do domu.
Ich pierwszy biwak nie był taki, o jakim marzyli. Najedli się strachu
i byli zmęczeni, ale byli też szczęśliwi i zadowoleni, że znowu mogli komuś pomóc. Obiecali sobie, że niedługo wybiorą się na kolejny, a ta przygoda, która ich tu spotkała, na pewno ich nie zniechęci.
Kacper Kaźmierczak
„Zastęp Czarne Stopy w akcji”
Kiedy zastęp Czarne stopy wybierał się do ruin zamczyska, usłyszał dziwne dźwięki –coś albo ktoś tam był. Zastęp szedł i zauważył roboty imperium. I ja tam z tymi robotami walczyłem. Miałem trzy miecze –miecz ognia, miecz żywiołów i mój ulubiony- miecz świetlny. Pomagał mi też pomnik Kopernika. Chłopcy z zastępu Czarne Stopy też postanowili mi pomóc.
Po skończonej misji przedstawiłem im misję imperium, oczywiście mi nie wierzyli, ale w końcu ich przekonałem. Plan działania imperium był następujący: -najpierw złapali Avengers, potem Ninja, a na koniec Luka Skajłojkersa, teraz polują na mnie. Wiele razy ich powstrzymałem przed dotarciem na Ziemię, ale tym razem im się udało. Imperium chce zniewolić wszystkie planety. Chce zbudować kolejną Gwiazdę Śmierci. Kolejną, ponieważ pierwszą im zniszczyłem.
Maciej Osa – drużynowy zastępu Czarnych Stóp znalazł moją zbrojownię, a w niej takie rzeczy jak: zbroję Iron mena, tarczę Kapitana Ameryki, pierścień Hobbita, laskę Ranagasta Burego, łuk i strzały Hokaja, Morta jako granata na bazie głupoty, króla Juliana i Morisa jako Niunczako, itp. Mój komputer zanotował dużą działalność imperium. Pojechałem tam zaprzęgiem złożonym z zajęcy Ranagasta Burego. Okazało się, że to inwazja. Posłałem zastęp Czarne Stopy, żeby uwolnił superbohaterów. Sam zająłem się walką z siłami imperium. Dołączył do mnie Lawertus, znany lepiej jako Szadorłint, czyli tajemniczy jeździec spidorów. Pożyczyłem mu miecz żywiołów: ognia, lodu, ziemi, piorunów i moc złotego smoka. Czkawka i Szczerbatek też przylecieli i dali ognia, a tak dokładnie plazmy.
Czarne Stopy uwolniły superbohaterów. Złoty Ninja był jak zawsze pomocny ze swoim złotym smokiem. Nick Fury wpadł w trans niszczenia. Mort wszedł do robota i niszczył inne roboty. Julian używał Morisa jako maczugi. Najgorzej było, gdy Sturmiowiecz wszedł Julianowi na stopę, bo wtedy ten wpadł w furię. Dark Veder uciekł z Ziemi, a Mort odgryzł mu nogawki spodni. I tak wraz z zastępem harcerzy uratowaliśmy Ziemię.
Kacper Witkowski
„Przygody w ruinach zamczyska”
Pewnego lipcowego dnia grupa harcerzy wypoczywająca na biwaku postanowiła przeżyć niesamowitą przygodę. Była nią nocna wyprawa do ruin zamczyska.
Kiedy nastał wieczór, każdy wziął latarkę do ręki i ruszyli przed siebie. Nie było im łatwo. Od zamku dzieliło ich około siedmiu kilometrów. Szli przez las, pokonując własny strach przed nieznanym. Krążyły legendy, że w zamku straszy duch jego właściciela, a ruin strzeże stado groźnie wyglądających psów. Bali się, ale ta wyprawa miała być sprawdzianem ich odwagi i dzielności. Z daleka było słychać szczekanie psów, serca biły im coraz mocniej. Czuli, że oblewa ich zimny pot, jednak nie zmienili planów, kroczyli mężnie dalej. W ich głowach rodził się strach i niepokój. Kiedy byli już blisko, zauważyli, że jakaś biała postać pilnie strzeże wejścia do ruin. Podeszli bliżej, zobaczyli staruszka nędznie ubranego z laską w ręku. Zapytali go, kim jest? Odpowiedział, że jest właścicielem tego zabytku. Zaprosił harcerzy i oprowadził po ruinach. Pokazał im salon, w którym dawno temu przyjmował gości i urządzał bale. Wyjaśnił, dlaczego tuła się po świecie. Otóż musi pilnować tej posiadłości, ponieważ za życia był złym człowiekiem. Nikomu nie pomógł, myślał tylko o własnym szczęściu, miał kamienne serce. Dał harcerzom cenną wskazówkę, że wtedy będą szczęśliwi, kiedy podzielą się z innymi swoim bogactwem, dobrocią serca.
Harcerze uważnie słuchali opowieści. W drodze powrotnej rozmawiali o tym, że spotkanie z tajemniczym panem było dla nich ważną lekcją, której nigdy nie zapomną. Jedyną zagadką pozostały groźne psy, które nawet nie zaszczekały. Czyżby wyczuły, że harcerze mają dobre serca i nic złego im nie zrobią?
Adrianna Kołodziejska
„Ninja”
Znacie film „Terminator”? Bunt maszyn wcale nie jest wymyślony! Zacznijmy jednak od początku…
Świętowałem razem z Ninja zwycięstwo nad Dath Verderem. Dokładnie w tej chwili wybuchł wieżowiec. Okazało się, że to sprawa Nindroidów. Cyfrowy władca chciał się zemścić za pokonanie, kiedy jeszcze nie był cyfrowy. Wtedy dostał się do systemu komputerowego i stał się Cyfrowym władcą. Zła P.I.X.A.L, czyli podła robotomaszyna, która służy Cyfrowemu władcy, ukradła plany budowy Zejna, czyli dobrego robota, Ninja lodu. Dała plany Cyfrowemu władcy, a jego sługi wykonali Nindroidy. Nindroidy, w przeciwieństwu do Zejna, nie odczuwały uczuć. Cyfrowy władca przejął władzę nad miastem, ale na mieście nie chciał poprzestać -planował zająć Chiny, potem Azję, a na koniec przejąć władzę nad światem. W NinjagoCity wprowadził rządy żelazną ręką, tak, że musiałem się ukryć razem z Ninja na dnie morza. Przygotowaliśmy się na ostateczną bitwę. Postanowiliśmy przekopać się pod budynkiem Cyfrowego władcy. Nieoczekiwanie trafiliśmy do więzienia Wężonów. Wężonowie to starożytna rasa inteligentnych chodzących, a nie pełzających węży. Ich generałowie jako jedyni mają ogony i laski. Wyróżnia się ich pięć gatunków: Hipnokobry, Zmijwampiry, Jadożęby, Dusiciele i Pytory, które są najsprytniejsze. Żaden nie przeżył, a dokładnie tak myśleliśmy, bo zastał pożarty razem z Sensejem Wu przez pożeracza światów. Po pokonaniu pożeracza światów Sensejem jednak przeżył, więc on też zmienił kolor z fioletowego na biały. Dusiciele wykopały tunel i dosiedliby Cyfrowego władcy. W międzyczasie poprosiłem Lawertyska o pomoc, a tak dokładniej, żeby odwrócił uwagę Nindroidów. Kiedy weszliśmy do budynku, Lawertus rozpętał chaos na zewnątrz, odwracając uwagę wszystkich od naszego planu. Wkroczyliśmy do komnaty Cyfrowego władcy. Wciągnął nas do swojego świata, gdzie miał przewagę. Loyd czyli złoty Ninja atakował go odwracając jego uwagę od pozostałych Ninja lodu, ziemi, ognia i piorunów. Próbowaliśmy go złapać w klatkę z naszych mocy, nie pomagał nam fakt, że przybrał on postać smoka. Nie udało nam się go potrzymać, ale się uwolniliśmy ze świata Cyfrowego władcy. Przypadkiem odkryliśmy jego plany - chciał wysłać z rakiety wirusa, który przejmie władzę nad wszelką elektroniką. Wiedząc to, szybko wzięliśmy cyberostrza, dotarliśmy do rakiety w chwili, gdy ta startowała z wirusem zawierającym Cyfrowego władcę. Rakieta była już w powietrzu, a jego armia chciała nas powstrzymać. Na szczęście, przyjechał brązowy Ninja z terakotową armią, którą kontrolował za pomocą hełmu zabranego lordowi Garmadonowi, gdy był jeszcze zły, dziś nam pomaga. Kiedy rakieta była już wysoko, miała rozesłać wirusa. Loyd zebrał energię i strzelił w kierunku rakiety, ale nie trafił. Wirus został rozesłany. Cyfrowy Władca myślał, że wygrał. To nie była prawda, ponieważ ludzie się zbuntowali przeciwko robotom, mieli dosyć Cyfrowego Władcy i Nindroidów. Ludzie, którzy ze sobą walczyli, teraz mieli wspólnego wroga. Nawet Juliusz Cezar i Asterix walczyli razem -ta wojna połączyła ludzi. Każdy człowiek, który mógł walczyć, walczył z Cyfrowym Władcą, każdy na swój sposób. Przyjaciele z poprzedniej bitwy też byli.
Krok po kroku niszczyliśmy jego armię. Wzięliśmy cyberostrza, każdy uderzył w inną rzecz. Kole w ogromnego robota, zmieniając go w robota bojowego z ostrzami. Zene uderzył w samolot, zmieniając go w lodowy myśliwiec. Jay uderzył w samochód opancerzony, zmieniając go w piorunowy czołg. Kai uderzył w mały myśliwiec, zmieniając go w ognisty samolot. Ja miałem jedynie miecz żywiołów. Razem z Ninją zaatakowałem Cyfrowego Władcę. Każdy strzelał ze swojej broni. Pokonaliśmy Cyfrowego Władcę, więc wirus się usunął z urządzeń elektronicznych. Tak po raz kolejny uratowaliśmy Ninjago City i świat.
Kacper Witkowski